niedziela, 12 lipca 2015

Il Volo: "Nasza zemsta we Włoszech" - wywiad




Dzieciństwo, sukcesy, snobistyczni krytycy i kariera, która wygląda jak z bajki. Historia trzech Włochów, którzy podbili świat.
Po ich stronie są ludzie, którzy po wygranej w Sanremo zaczęli ustawiać się w kolejce po autograf lub selfie i regularnie zapełniają teatry, gdzie Gianluca, Piero i Ignazio wydobywają ich włoski język. Świat, a zwłaszcza Stany Zjednoczone, uwielbiają ich od lat. A trzech "włoskich chłopaków" ma popularność super gwiazd światowej muzyki. Wystarczy powiedzieć, że są pierwszym zespołem z naszego kraju, który podpisał kontrakt z największą wytwórnią w Ameryce. Włochy przyszły później, w wyniku "Grande Amore", nieopublikowanego wcześniej utworu, z którym zwyciężyli w Ariston (Teatr Ariston w San Remo) Neka (włoski piosenkarz, który zajął drugi miejsce za Il Volo)

* Jak smakuje zemsta w domu? We Włoszech zawsze ignorowani byliście przez snobistycznych krytyków, a nawet poniżani za swoją międzynarodową sławę.
Ignazio:Byliśmy zalewani krytyką, ale w końcu to fakty mają znaczenie. "Dlaczego nie wrócą do Ameryki? Są kiczowaci, są starzy". Czytaliśmy o tym we wszystkich kolorowych magazynach. Prawda jest taka, że jesteśmy trzema chłopakami, którzy mają korzenie tutaj. Nasza muzyka jest muzyką włoską. Pop rock naśladuje modele anglosaskie. A my chcemy zachęcić młodych ludzi,aby bliżej poznali naszą tradycję i sięgnęli poza rap czy elektronikę. Nasza muzyka nie jest stara, ale z pewnością stare jest to, co śpiewamy, bo to antyk. 


Gianluca: Dobrze, że krytycy nie nagrywają płyt lub nie promują talentów. To byłby koniec.
*Zamiast tego, Lucio Dalla, otrzymał kilku sekundowy pokaz waszego głosu...
Ignazio: Byliśmy w szatni w Arenia di Verona: on zaczął rozgrzewać swoje struny głosowe, a ja za nim bez wahania. Lucio odwraca się, patrzy na mnie i mówi: "Cholera, co za głos." Niezapomniana chwila.
* Jak wasza trójka wspomina swoje dzieciństwo, opowiedzcie o tym, kim byliście przed wielkim sukcesem.
Ignazio: Urodziłem się w Bolonii, ale w wieku 10 lat przeprowadziliśmy się do Marsali i odkryłem, jaki ciężar tkwi w różnicy mentalności. W Emilia (Region Emilia-Romagna, którego stolicą jest Bolonia), moja matka, karała mnie i musiałem prasować i zmywać. Zwyczaj ten jest powtarzany w Marsali, ale tylko przyjaciele proszą mnie o wykonanie prac domowych, drażni to niemiłosiernie. W tym momencie idę do mojej matki i powiem jej: nie zniosę dłużej sprzątania.
Piero:Widzę siebie w warsztacie z ojcem w Naro, w prowincji Agrigento, ciężko pracującego, goniącego marzenia o motocyklu. Pierwszy dostałem w wieku 13 lat, nazwałem go Luciano Pavarotti. Tata pozwalał mi go używać tylko w niedzielę rano, przez trzy godziny, przy domu. Mam też na kostce tatuaż z wygrawerowaną pięciolinią i inicjałami imion moich najbliższych krewnych. Muzyka i rodzina: moje pasje.
Gianluca: Jestem uważany za "narcyza" w grupie, ale nie jestem narcyzem, to niepewność. Zawsze muszę mieć potwierdzenie. Moje najczęściej zadawane pytania: "Jak śpiewałem? Jak wyglądam?". To samo było w przedszkolu do nauczyciela: zadawałem burzę pytań w poszukiwaniu satysfakcjonujących mnie odpowiedzi. W Abruzji ,gdzie się urodziłem, byłem obarczony pseudonimem Maradona z Montepagano przez śpiew. W rzeczywistości dobrze się czuję z piłką przy nodze. Strzeliłem też pięknego gola na stadionie Juventusu w meczu pomiędzy narodowymi piosenkarzami ,a starymi orłami chwały.
* Dwudziestoletnie światowe gwiazdy: Nigdy nie macie obawy, że to może się zakończyć w każdej chwili?
Gianluca: Te lata tak szybko minęły, że nawet nie zdałem sobie sprawy z sukcesu. Żyjemy tą niezwykłą chwilą. Dlatego też kiedy jestem zbyt długo w domu, jestem atakowany przez niepohamowaną chęć do podróży. Teraz już mój organizm przyzwyczaił się do ciągłego przemieszczania się. A w takich momentach przestaje pojawiać się strach, że to się skończy. To jest irracjonalny lęk, który jestem pewien, że dosięga wszystkich, którzy żyją w takiej niezwykłej sytuacji. Utrzymanie sukcesu jest zawsze trudne, ale to właśnie strach przed jego utratąsprawia, że chce się napierać do przodu z jeszcze większą determinacją. Mogę powiedzieć, że czuję się jak w beczce z żelaza: mamy świetny zespół z nami i robimy dobrą muzykę.
Ignazio: Jeden z moich ośmiu tatuaży, który mieści się z tyłu ma napis: carpe diem. Pociąg przyjeżdża tylko raz i lepiej do niego wsiąść. Syndrom meteorytu jest zawsze, ale uda nam się przetrwać. I jestem pewien, że będzie dobrze.
* Najgorszy błąd w karierze.
Ignazio: Popełniłem go w Nowym Jorku za kulisami Madison Square Garden w nocy po koncercie Laury Pausini. Nagle znalazłem się przed człowiekiem z kapeluszem, płaszczem i długą brodą. Piero patrzy na mnie i pyta: "Wiesz kto to jest..." Azzardo: Ale to nasz basista?" Gelo: Był to Miguel Bosè. Nie brnęliśmy w to, ale wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
* Nie ma na świcie zespołu, który by nie miał obrzędu, który poprzedza wejście na scenę. Jaki jest wasz?
Gianluca: Podajemy sobie ręce, ściskamy się i krzyczymy na cały głos: "gówno, gówno, gówno!". Nie jesteśmy przesądni, ale jest to jedna z rzeczy, które tradycyjnie wykonujemy przed wejściem na scenę. Ale się nie obejmujemy.
* Il Volo i polityka. Interesujecie się czy celowo odpieracie?
Piero: Nie interesujemy się. Boli mnie rozmowa o polityce: jesteśmy obywatelami niezwykłego kraju, całkowicie opuszczonego przez nas samych. Naszym wkładem do Italii jest pokazywanie z dumą światu piękna naszej muzyki.
* Opowiadają o was historie, że jesteście w Italii niczym zespół, który wyjeżdża za granicę, aby tam śpiewać dla rodaków.
Gianluca: Nieprawda. Jesteśmy otoczeni w domu przez mieszaninę snobizmu i zawiści. Są artyści, którzy robią wszystko, aby stać się sławnymi we Włoszech, a następnie próbują za granicą. W naszym przypadku stało się inaczej i to niestety wywołało te wszelkie urazy. Tutaj teraz staramy się to zmniejszyć, otrzymujemy wsparcie i uznanie, niewyobrażalne jeszcze kilka lat temu. Byliśmy jedynymi Włochami w studiu nagraniowym, aby nagrać „We are the world” dla Haiti. Był tam Bono z U2, Celine Dion, Barbra Streisand. Wielu z nich nie wiedziało kim jesteśmy, ale jak tylko zaczęliśmy śpiewać to otrzymaliśmy komplementy. Tutaj poza granicami to działa dobrze. Nawet Woody Allen przyszedł uścisnąć nam ręce. Wiedział nawet, w której części Włoch się urodziłem, rozmawiałem z nim o Montepulciano, o winie z mojego miasta. Nie potrzebowaliśmy innych słów.
* Życie dało wam piękny sen. Co zrobić w przypadku tych, którzy mieli mniej szczęścia...
Ignazio: Jeśli mówimy o dobroczynności, chcemy działać bezpośrednio. Zrobiliśmy koncert, który odbył się w Roccaraso dla małej dziewczynki z Abruzzo, Iaia, z poważnymi problemami zdrowotnymi. To było niezbędne aby zebrać 50 tysięcy euro na bardzo ważne badanie. Posiadamy głosy i serca.
*Który z was był nazywany autoironicznie "sycylijskie arancino z nogami"? ***
Ignazio:To byłem ja trzydzieści parę kilo temu. Żyłem w dość surrealistycznej sytuacji: chodziłem do sklepów plus size, w których najmniejszy rozmiar był dla mnie za szeroki w sytuacji, gdy w normalnych sklepach największy rozmiar był za mały. W tym momencie podjąłem decyzję o diecie... Teraz wybacz mi naprawdę, mam zamiar trochę odpocząć. Dziś wieczorem mamy poważny koncert.
*** informacja od Il Volo Poland. Arancini siciliani to kulki ryżowe nadziewane najczęściej sosem ragu (mięso z warzywami), które po obtoczeniu w panierce smaży się w głębokim tłuszczu. To jedna z ulubionych potraw Ignazio.
 
Wszelkie prawa zastrzeżone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz